No to ja może w kilku zdaniach przypomnę cały proces technologiczny
Zaczynamy od znalezienia rosnącej trzciny. Doradzam poszukiwania nad brzegami rzek, jezior, strumieni, ewentualnie wszedzie tam, gdzie teren jest podmokły. Trzcinę ścinamy tuż pod kolankiem (czyli takim zgrubieniem) w miarę nisko nad ziemią. Łatwo to zrobić jednym ukośnym cięciem, przy pomocy popularnego nożyka do tapet. Potem tniemy tym samym sposobem dana trzcinę na pojedyncze fragmenty, żeby nie nieść do domu długaśnych kijów, tylko pojedyncze "słomki".
Trzcina ścinana powinna być sucha, nie zielona, tylko zdrewniała. każda słomkę obcinamy tak, aby kolanko stanowiło dolna jej część. Ja jeszcze w drodze do domu tym samym nożykiem wyrównuję skośne cięcie u dołu i u góry każdej słomki, żeby sobie nie robic niepotrzebnego bałaganu.
W domu należy przy pomocy papieru ściernego wyrównać brzegi (zwłaszcza od strony "ustnika"), a potem przy pomocy cienkiego brzeszczota (ja robię to małą piłką do metalu) zrobić cztery do pięciu nacięć w poprzek słomki, tak aby nie nacinać więcej niz połowę grubości.
Na koniec proponuję (bo sam tak robię) zagotować tak wykonane bombille w wodzie z odrobiną oleju roślinnego; stają się bardziej elastyczne, a przy okazji je nieco odkazimy (bo to wiadomo, jaki pies na nie sikał?

).
Po wysuszeniu na kaloryferze słomki nadają się do użycia. Generalnie dla mnie to są jednorazówki, czyli... ne wytrzymują dłużej niż miesiąc. Ale trzciny ci u mnie w okolicy dostatek, więc nie ma problemu, prawie z każdego spaceru z psem nad rzeką przynoszę materiał na trzydzieści sztuk.
No i to tyle - zdjęcia mogę wrzucić, ale w tej chwili ładuję baterie do aparatu.